Opinia niepotwierdzona zakupem
LICEALISTKI DO BOJU
Pierwszy tom „Ranmy ½” okazał się bardzo, bardzo udaną rozrywką dla miłośników shounenów. I nie tylko zresztą. Drugi trzyma podobny poziom, zapewniając fanom podobnych klimatów zabawę, od której ciężko się oderwać. I ciężko też co chwila nie wybuchać śmiechem, czytając o kolejnych perypetiach bohaterów.
Zbliżają się zawody w bojowej gimnastyce artystycznej! I tu na scenie pojawia się Kodachi „Czarna Róża”, reprezentantka Akademii dla dziewcząt im. św. Ubzdryngolii i roznosi w pył dziewczyny! Kontuzjowane nastolatki nie mają szans w zmaganiach, jedyna nadzieja w tym, że zastąpi je Akane, ale czy jej się to uda?
W ostatnich latach zauważyłem, że coraz bardziej cenię sobie mangi, które estetycznie tkwią w latach 80. i 90. XX wieku, tak jak od zawsze cenię sobie kino podobnego okresu. A co za tym idzie coraz częściej drażni mnie współczesna maniera. A „Ranma ½” to manga na wskroś oldschoolowa, dziecko swoich czasów i opowieść, która idealnie wpasowuje się w moje oczekiwania, budzie sentymenty i jednocześnie sprawdza się w oderwaniu od nostalgicznych wspominek za czasami, gdy w Polsce panował boom na mangę i anime, a ludzie z mojego pokolenia wychowywali się na „Sailorkach”, „Dragon Ballu” czy „Pokemonach”.
Bo „Ranma ½” to już klasyka, ale i klasa sama w sobie. Seria, o której chyba słyszał każdy. Może już zapomniana częściowo przez lata i z powodu wszystkich tych shounenowych hitów, które w ostatnich latach podbijały serca widzów, ale zapomnienia nie warta. Może w gatunku nie odkryła wszystkiego, może sama czerpała z innych dzieł go reprezentujących, a jednak mająca w sobie i coś oryginalnego, i urok, i przede wszystkim niezwykłą siłę przeciągania.
Jej siłą jest też to, że mimo pewnej dozy erotyki widocznej na stronach, seria ta jest właściwie opowieścią familijną. Spora rozpiętość tematyczna w niej prezentowana sprawia, że opowieść trafia nie tylko do nastolatków, chcących poczytać o kolejnych walkach i zmaganiach, oglądając przy okazji trochę kobiecego ciała, ale i najróżniejszych innych odbiorców, od miłośników przygodowych historii, przez fanów komedii, na tych, ceniących sobie komedie romantyczne skończywszy. Świetnie, choć prosto przy tym zilustrowana, zapewnia naprawdę dobre, zapadające w pamięć wrażenia.
Dobrze więc, że po latach seria doczekała się wznowienia i to w zbiorczych tomach. Tym bardziej, że w końcu mamy szansę doczekać się wydania jej w całości (edycja Egmontu z lat 2004-2010 niestety nie była pełna). A chyba nie muszę Was już przekonywać, że to pozycja warta uwagi, prawda?